wtorek, 19 lipca 2016

#26 "Życie to kreowanie siebie"~ Podstawówka, czyli początki początków, trudnych i niezrozumianych

Przepraszam, że to tak długo trwało ;)
---------------

Rodzice zawsze mi opowiadali, że jako dziecko była bardzo radosna, aż  zarażałam swoim śmiechem wszystkich wokół; w sumie, jak każde małe dziecko- przecież wtedy jeszcze nie dotyka nas zło otaczającego nas świata. Rodzice stworzyli mi dom, o którym marzy każde niechciane dziecko. Mama gotowała pyszne obiady, zabierała nas- mnie i mojego młodszego brata-do swoich koleżanek, gdzie też  były małe dzieci i mogliśmy się bawić.
Tata kupował mi książeczki ze znanymi bajkami, które w wieku 4 lat ku zdziwieniu rodziców umiałam na pamięć, a wszyscy myśleli, że umiem już czytać. Chodził do pracy na popołudnie, dlatego kiedy opiekował się nami często wymyślał śmieszne zabawy, np. zamieniał się w Chińczyka, który nam gotował albo nauczyciela, który uczył nas tabliczki mnożenia czy liter.
Pomimo .kłótni i bijatyk z moim bratem nie wyobrażam sobie bycia jedynaczką, nawet jeśli miałabym za to lepsze zabawki i lepszą elektronikę teraz. On młodszy ode mnie o 3 lata,
Od małego był zawsze tym silniejszym, mądrzejszym i bardziej cwanym.  Mam wrażenie, że urodził się ze specyficznym poczuciem humoru i używa go przy pierwszej lepszej okazji, rozbawiając przy tym całe towarzystwo. 

Ja chciałam iść do szkoły, wcale się tego nie dziwię, bo nie miałam kolegów i koleżanek koło swojego domu, a jak już miałam , to tylko u babci, kilometr dalej od swojego domu.
Potrzebowałam kogoś równego mi, z którym mogłabym dzielić swój czas spędzając wspaniałe chwile swojego dzieciństwa.


Nie pamiętam pierwszego dnia szkoły, ale wiem jedno- przydzielono mnie do klasy muzycznej. Była jeszcze komputerowa, przyrodnicza- tylko takie nazwy pamiętam, a klas było sporo, bo ja chodziłam do ostatniej, 1 E.
Zajęcia z muzyki pamiętam, ale jak przez mgłę. Chodziliśmy na nie do szkoły muzycznej, uczyliśmy się nut, układów tanecznych i wesołych piosenek. Nie wszystko wychodziło mi tak dobrze, jak rówieśnikom- miałam brak koordynacji ruchu i nie zawsze występowałam ze wszystkimi, szczególnie w tych trudniejszych układach. Cieszyłam się z tych występów, które reprezentowaliśmy rodzicom w muzycznej, a całej szkole w swojej podstawówce. Najbardziej jednak lubiłam śpiewać, do dziś to moja pasja, lecz moja szansa na udostępnianie mojego głosu zanikł momentalnie,
ze względu na brak czasu i funduszy…

Byłam cichym dzieckiem, dlatego… nie miałam zbyt wiele koleżanek, prawdziwych od serca.
Często siedziałam w kącie, rozmyślając, używając swojej wybujałej wyobraźni. Smutno mi się robiło, gdy widziałam, jak dziewczyny śmiały się z czegoś, wygłupiały, rozmawiały, bawiły się, a ja.. nie potrafiłam, nie miałam nawet tej jednej koleżanki, która tylko trzymała się mnie.
Oczywiście, nie byłam odrzucana od rówieśników z klasy, bawiłam się z nimi, zapraszały mnie na swoje urodziny, ale nie było czegoś takiego, że chodziłam do kogoś prawie codziennie, żeby odrobić wspólnie lekcje,
czy pobawić się lalkami albo pograć w klasy na osiedlu. Takie sytuacje zdarzały się raz na jakiś czas…

Minęła trzecia klasa. Płacz, pierwsze rozstanie ze wspaniałą wychowawczynią i przytulanie się
z ludźmi, którzy szli do klasy sportowej- nasza klasa się rozpadała, miało odejść sporo osób.
Wakacje jak zawsze były wyczekiwaniem na nowe wyzwania, jednak było trochę strachu, zaczynał się nowy rozdział w życiu- więcej obowiązków, niedługo przecież będziemy dorastać- staniemy się nastolatkami!
Nieraz płakałam nad książkami, będąc w 4 klasie, bo uważałam, że jest tego za dużo jak na jedną głowę, jednak wiedziałam, że to mój obowiązek, który muszę wypełnić, aby coś osiągnąć- tego nauczyli mnie rodzice i moja była wychowawczyni oraz ta obecna.

No właśnie, 4 klasa. Wtedy się wszystko zaczęło.

Plotki, kłamstwa, dwulicowość, śmiechy, samotność. Osoby, które lubiłam, obgadywały mnie 
za plecami, a z drugiej strony spędzały ze mną czas i wysłuchiwały moich zwierzeń.
Nie wiedziałam, na kogo z nich naprawdę mogę liczyć. Ufałam im, a one tak po prostu mnie odrzucały. Śmiały się z tego, że nie radziłam sobie na w-f, basenie, z mojego tańca, niezdarności
i braku odwagi. Będąc w tłumie, czułam się samotna, tak bardzo, że coraz bardziej zamykałam się
w sobie. Dodatkowo w domu także nie było ciekawie- kłótnie, kłótnie i konflikty. Miałam wsparcie, ale w szkole już nie było tak wesoło i kolorowo jak kiedyś.
To była katorga- wcześniej zaczęłam dojrzewać i nie było łatwo. Nieraz zdarzały się skargi od mojej mamy, co wywoływało burzę wśród mnie i osoby oskarżanej.
Pamiętam, miałam taki zeszyt. Zapisywałam tam swoje marzenia, ideał chłopaka, opisywałam swój pierwszy obiekt westchnień,  swój wymarzony dom.

 Marzenia, wyobraźnia, książki i muzyka to były moje jedyne sposoby na przetrwanie mojej samotności, która mi doskwierała.
Był także mój pies, najwierniejszy przyjaciel pod słońcem, a wabił się Bary. Przychodził do mnie, kładł swój wielki łeb na moim kolanie, był wspaniały w przytulaniu, był moim towarzyszem.
 Niestety, po 14 latach od 2014 r. nie ma go już przy mnie, ale czuję, że jest w moim sercu
i czuwa nade mną tam na górze w swoim psim niebie. Kiedy to piszę, mam oczy pełne łez, bo jego strata to był młot, który roztrzaskał zagojone rany ponownie. Tęsknię za nim, ale czasu niestety
nie cofnę, jednak  zdjęcia, wspomnienia, nagrania- to jest cząstka NAS- naszych wspólnych chwil
i naszej przyjaźni.

6 klasa- końcówka jej to były najgorsze momenty mojego życia.

Osoba, której pomagałam, rozmawiałam z nią, która w jakiś chory sposób była dla mnie jedyną osobą, która mnie rozumiała prawie w 100 % oskarżyła mnie o kradzież pieniędzy i to nie byle jakich.

To był cios, który rozłamał moje serce na milion kawałków- tylko rodzina i wychowawca potrafiła to skleić, by jakoś się trzymało. Ta osoba nie pojawiła się na zakończeniu szkoły. Była tchórzem, bo wystraszyła się oszczerstw, które usłyszała ona i jej mama w rozmowie telefonicznej.

„ Dziś już ostatni dzień w naszej szkole, szybko minęło nam te 6 lat, dzisiaj każdy łezkę uroni, zanim wyruszy w daleki świat”- dla Ciebie to tylko słowa, lecz dla mnie to słowa piosenki, które połączyły nas cały rocznik ’98 i spowodował tony łez,  powoli gasł blask i beztroskość dzieciństwa. 

Każdy odchodził w swoją stronę, a przez głowę przechodziła myśl, że może już z niektórymi więcej się nie spotkamy?

Płakałam na zakończeniu roku, pomimo tylu cierpień w tej szkole, były także te wspaniałe chwile- nie mówię, że nie.

Chodziłam na chór, miałam przez 3 lata czerwony pasek, nie byłam ani razu zagrożona, jeździłam na  wspaniałe Zielone Szkoły.

To było takie przykre uczucie pustki, lecz wiedziałam, że cząstka mnie zostaje w tej szkole. Jestem absolwentką tej szkoły i zawsze nią będę. Szkoły Podstawowej nr 12 ze wspaniałym patronem, teraz świętym Janem Pawłem II.

Pamiętam, że przeżywałam rozstanie z klasą i szkołą przez cały tydzień.
 Ale dlaczego?
 Przecież nie zdobyłam tam żadnej, ale to żadnej przyjaźni na lata, ani nie wspominam jej jako najwspanialszy etap w moim życiu.
Dla takiego dziecka, którym wtedy jeszcze byłam, było to przeżycie- pierwsze, ale nie ostatnie,
z tych przykrych i nieodwracalnych.

Mogłabym pisać i pisać, ale niektóre momenty nadal bolą, ale także teraz po tylu latach już ich nie pamiętam, są inne, bardziej przykre, których nigdy nie zapomnę. Nie mam siły 
roztrząsać swojej podstawówki, bo niewiele z niej jest we mnie...

Wiedziałam, że gimnazjum pomoże mi się zmienić, ale nie wiedziałam, czy do tego stopnia,
do którego chciałam.
Żyłam przez 2 miesiące w niepewności, czy wszystko będzie ok. Jedyne, co było pewne to moja koleżanka mieszkająca 500 m ode mnie, która mówiła mi, że jesteśmy przydzieleni 
z jej byłą klasą, co cieszyło mnie niezmiernie.
Tak bardzo nie lubiłam niepewności aż do tego momentu, że cieszyłam się z każdego minionego dnia, który zbliżał mnie do września. Ale i tam nie było tak, jak sobie wymarzyłam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz